niedziela, 14 grudnia 2014

I Cross Lasów Złotowskich – czyli jak zostałem parówą.



Kto to jest parówa? A dokładniej biegowa parówa? To ktoś na podobieństwo triathlonowej parówy – draftującej na etapie rowerowym i cieszącej się na mecie z poprawienia życiówki. Krótko mówiąc oszust. W bieganiu również znajdzie się wielu oszukujących – a to zakręt zetną, a to ukradkiem skorzystają z pomocy swojej ekipy podającej żel czy wodę (gdy jest to zabronione), a to załatwią sobie support w postaci pacemakera, który (sam nie startując w biegu) podciągnie ich w najtrudniejszym momencie (widziałem taką akcję na Maratonie Karkonoskim).

Jakże więc ja, uczciwy (a przynajmniej starający się), prawdomówny (często), życzliwy (jeśli nie liczyć bluzgania w myślach – zawsze), no i biegający głównie dla przyjemności mogłem zostać parówą? Otóż pobiegłem na skróty. Co więcej, nikomu o tym nie powiedziałem. A na dokładkę odebrałem i zeżarłem nagrodę za miejsce, które chyba mi się nie należało...

niedziela, 12 października 2014

XXVII Bieg Lwa Legnickiego – mocno fizjologiczna relacja, dla ludzi, których nie obrzydzają gile.

Jednak pobiegłem! Wyglądało na to, że sobie odpuszczę, byłaby to dosyć racjonalna decyzja w zaistniałych okolicznościach. Ale kiedy ja ostatnio byłem racjonalny?

 

Marudzenie.
Na początek trochę o tym, co skłaniało mnie do rezygnacji. Po pierwsze choroba. Chociaż w sumie nie choroba tylko przeziębienie. Co prawda lekarz dał trzy dni zwolnienia, zapisał jakieś medykamenty, przeciwzapalne, przeciwgorączkowe (co ja, ebolę mam?) i jeszcze jakieś coś do dmuchania do nosa, żeby katar nie spływał do środka Jędrzeja, tylko tworzył dosyć zwarte, łatwo wydmuchiwalne gluty. Sprytne. Poczytałem sobie ulotkę o działaniach niepożądanych i według nich jedna na dziesięć osób używających leku ma objaw w postaci krwawienia z nosa. Luzik, z nosa krwawiłem zanim poszedłem do lekarza (i między innymi dlatego) więc nie na mnie takie strachy. Głowa też mnie bolała wcześniej, więc straszenie w ulotce, że częściej niż jeden przyjmujący na stu ma taki objaw potraktowałem jak przedszkolne groźby: "bo powiem tatowi!".

sobota, 20 września 2014

O trudnej sztuce wyboru.

Stoję przed lodówką z lodami i wybieram smak. Na co mam dzisiaj ochotę? Chyba zdecyduję się na malinowy sorbet – niby słodki ale też przyjemnie orzeźwiający i jeszcze może gałkę orzechowo-czekoladowych z kawałkami orzechów laskowych. "Tylko jedną gałkę, synuś" dobiega gdzieś z góry głos mamy. Jak to jedną gałkę?! Nie da się wybrać tylko jednej! Przecież już i tak odrzuciłem cudowną pistację, straciatellę z kawałkami czekolady, z bólem serca i cieknącą śliną zrezygnowałem z waniliowo-wiśniowych i mnóstwa innych smaków których po prostu nie można nie spróbować! Przyciskam się cały do szyby, która oddziela mnie od obiektu pożądania, mając nadzieję, że pojawi się jakiś znak, który pozwoli mi wybrać: maliny czy orzechy? Pani lodziarka zaczyna się denerwować – będzie musiała powycierać tłuste plamy zostawione na szybie przez moje spocone z emocji ręce i nos. Malina czy orzech? Dlaczego nie mogę obydwu? Mamo, dlaczego?

środa, 17 września 2014

Relacja z wrocławskiego maratonu - czy jestem uzależniony?

Wrocław Maraton. Jaki Wrocław Maraton? Przecież nie wziąłem udziału? No właśnie. Nie wziąłem. A chciałem. I teraz mam poczucie, że coś straciłem. Że ktoś mi coś zabrał... Czy to pierwsze oznaki uzależnienia?

sobota, 6 września 2014

O wiwatujących tłumach i robieniu wrażenia czyli dlaczego (nie)lubię trenować?


Różne są motywacje do biegania. Zawodowcy biegają, bo taka ich praca. Większości z nich pewnie sprawia to też przyjemność. Dużo liczniejsza jest jednak grupa amatorów, startujących w różnego rodzaju biegowych zawodach. Co ich motywuje do biegania? Co sprawia, że chce im się wyjść z domu (czasami niezależnie od pogody), stanąć na starcie i przez kilkadziesiąt minut czy nawet kilka godzin męczyć się w tłumie podobnych do nich zapaleńców? Co sprawia, że poświęcają długie godziny na treningach szlifując siłę, wytrzymałość, giętkość i inne takie...? Niektórzy z nich biegają i startują w kolejnych zawodach, żeby się sprawdzać. Żeby poprawiać życiówki. Żeby przesuwać granice swoich możliwości. Chwała im za to. Można chyba powiedzieć, że są wewnętrznie motywowani do biegania. A jaka jest moja motywacja? I ja lubię się sprawdzać. I ja lubię poprawiać wyniki. Lubię wiedzieć jakim tempem biegnę. Lubię wiedzieć, na co mnie stać. Ale czasami łapię się na tym, że jeszcze bardziej lubię, jak inni o tym wszystkim wiedzą. (Z reguły dowolni inni ale czasami konkretni inni, ale to odrębny temat).
Jak już w końcu zmuszę się do wyjścia na trening, zrobić tą swoją biegową piątkę (ostatnio wzbogaconą o treningi tempowe) to biorę ze sobą telefon i włączam endo. I jak się zdarzy, że endo nie współpracuje, to i mnie nie chce się za bardzo współpracować. A jeszcze gorzej, gdy włączę endo, schowam do kieszeni, zrobię naprawdę superhiper trening i potem okazuje się, że się że telefon padł. I trening niby był, a śladu nie ma. Dowodu nie ma. I satysfakcja spada. I tym spadkiem satysfakcji chwilę poźniej się zadziwiam. "To po co ty Jędrzeju w ogóle biegasz? Żeby wykresik był w komputerze?" - myślę sobie. I odpowiadam sam sobie: "Po części chyba i po to. Żeby był wykresik, żebym go widział, żeby inni go widzieli."
Gdzie popełniłem błąd?

niedziela, 31 sierpnia 2014

Trzy lata biegania - Izerska Wielka Wyrypa 2014. Trochę wspominki, trochę relacja.

Tegoroczna Izerska Wielka Wyrypa była jubileuszową, piątą edycją tej rewelacyjnej imprezy. Dla mnie również była poniekąd jubileuszowa, czwarta, oznaczająca, że właśnie mijają trzy lata od kiedy zacząłem bawić się w imprezy na orientację i w całe to bieganie. Druga Izerska Wielka Wyrypa w 2011 roku to pierwsze zawody (nie licząc czasów szkolnych), w których (za namową Pawła) wystartowałem. Baza zawodów znajdowała się bardzo blisko tegorocznej - w okolicach Lubania, również biegaliśmy po Lubańskim Wielkim Lesie. Życie zatoczyło pętlę. To dobra okazja do tego, aby na chwilę się zatrzymać i przyjrzeć, co się przez te trzy lata zmieniło, co zostało takie samo, co zyskałem ale i co straciłem przez bieganie. No to zacznijmy od początku...

wtorek, 19 sierpnia 2014

O trudnej sztuce nazywania. Z przymrużeniem oka ;-)


Imię. Każdy z nas jakieś ma. Jedni lubią swoje imię bardziej, inni mniej. Czasami rodzice poświęcają na wybranie imienia długie dni i tygodnie, czasami wybór jest przypadkowy. Czasami z wyborem wiąże się jakaś historia (mamusia chciała takie, tatuś takie, a babcia ich pogodziła przekonując do takiego...). Czasami jest trochę zabawna (mamusia chciała Malwinkę, ale to tatuś poszedł do urzędu i wyszła Martynka) albo mniej zabawna jak historia dziewczynki w pewnym domu dziecka, która zarejestrowana została przez, delikatnie mówiąc, mocno nietrzeźwego tatusia, jako Łukasz.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Człowiek vs. Maszyna czyli długa relacja z długiego maratonu.

Mapa trasy. Źródło: www.maratongorstolowych.pl
Postanowiłem wystartować kolejny raz w Maratonie Gór Stołowych, który niepostrzeżenie w czasie między zapisami a startem zmienił się w SuperMaraton Gór Stołowych tyjąc o kilka kilometrów długości i kilkaset metrów podbiegów. Postanowiłem ułożyć plan przebiegnięcia go w czasie poniżej sześciu godzin. Oto co z tego wyszło.


poniedziałek, 7 lipca 2014

Półroczne sprawozdanie biegowe - życiówki, toi-toje i inne historie.

Jak to zwykle na przełomie czerwca i lipca ciągle słyszę: "Jedrzej, oddałeś już sprawozdanie?" i "Panie Jędrzeju, do końca tygodnia należy oddać sprawozdanie." oraz "Jędrzej, pamiętasz? Czekam na sprawozdanie. Pośpiesz się, bo mnie naciskają." Otrzymuję nawet maila: "Przypominam, przesłanie raportu z przeprowadzonych zajęć i kopii materiałów dydaktycznych na płycie CD jest podstawą wypłaty wynagrodzenia...."

O co im wszystkim chodzi? Nie wystarczy, że pracuję? Jeszcze mam się chwalić i tłumaczyć: Co? Jak? Kiedy? Po co? Ile? No jak trzeba, to trzeba. Piszę te wszystkie sprawozdania, raporty, podsumowania i myślę sobie, że skoro tak mi to dobrze idzie, może machnę jeszcze półroczne sprawozdanie biegowe albo biegowo-rowerowo-pływające? To przynajmniej zrobię z przyjemnością.

czwartek, 3 lipca 2014

Jak to Jędrzej bajka fitował...

"Na tri bajk musi być dobrze zfitowany!" to jedna z pierwszych prawd dotyczących triatlonu jakie poznałem, zaczynając się interesować tym sportem. O co chodzi? Prawdopodobnie o to, że triathlon wygrywa się na etapie rowerowym, który jest najdłuższą i naszybszą częścią całej zabawy. Im lepiej dobrany, dopasowany rower i pozycja rowerzysty, tym więcej można zyskać oszukując opory powietrza i unikając niepotrzebnych strat w przekładaniu siły mięśni na prędkość roweru. W momencie gdy dowiedziałem się, że w tym triathlonie, na który się zgłosiłem, także (o dziwo!) jest etap rowerowy pomyślałem, że przygotowanie do tego etapu będzie chyba najtrudniejsze. Oprócz tego pomyślałem: "Po co Ci to było? Może się jeszcze wycofasz? Oj, Jędrzeju, bieganie ci już nie wystarcza, ledwo kilka biegów zaliczyłeś a już chcesz nowe dziwactwa próbować?" I: "Co za pomysł z tym pływaniem na początku, cud będzie jak do etapu rowego dotrwasz, nie topiąc się w tej Malcie." Ale mając długą i czasami owocną praktykę w niesłuchaniu takich myśli, zająłem się kwestią roweru.
Jędrzej na rowerze. Czy to możliwe? Fot. Magda

środa, 25 czerwca 2014

KarkonoszMan, czyli o co (mi) chodzi w S(up)PORCIE?


Zostałem Supportem. A nawet „Official Supportem”. A Helena została “official car”. No dobrze, Helena to trochę po znajomości i nieoficjalnie, ale ja oficjalnie całkiem, chociaż również po znajomości. Ale za to jakiej znajomości! Samego Krasusa Karkonoszmana, Człowieka z Żelaza, Trójkołamacza… itd, przydomków nie zliczysz.

Dlaczego o tym piszę?

Chyba dlatego, że supportowanie w Karkonoszmanie było jest i będzie, oprócz zbliżającego się debiutu w Triathlonie i oddalających się Mistrzostw Polski w Skyrunningu na Biegu Marduły, najważniejszą imprezą tego sezonu. A konkurencja jest poważna. O tym debiucie na tri myślę regularnie kilka razy w tygodniu od jesieni. Z Mardułą, hmm… gdy mój udział zawisł na włosku, prawie się z żalu popłakałem. Jednak Karkonoszman to zupełnie inna liga – nie mogę traktować tego, jako startu, bo nie startowałem, nie ma mojego nazwiska na liście uczestników. Nie musiałem steresować się przed startem, spinać pośladów na podjazdach, dobywać resztek sił na podbiegu na Śnieżkę. A jednak czuję, jakby sukces Krasusa, jego czasy na każdym etapie to były trochę moje czasy, pamiętam je lepiej niż wiele wyników własnych startów z tego sezonu. Ba, pamiętam także czasy Bo, którą supportował Wybiegany, i mimo, że to Wielkowyścigowa rywalka Krasusa to dopingowałem ją z całych sił. Na marginesie, w Wielkim Wyścigu nie chodzi przecież zupełnie o rywalizację, jeśli już, to tylko ze sobą.

czwartek, 27 lutego 2014

Po co mi to było? - czyli Złoto dla Zuchwałych. A właściwie brąz.

27 lutego
Po krótkiej porannej rundce na rowerze (zamiast kawy), biorę prysznic, patrzę, a na nodze strup. Wielki, w miarę świeży, ale skąd się wziął… a…. już pamiętam, Złoto dla Zuchwałych. I nagle mnie olśniewa – kolejny raz w tym tygodniu pomyślało mi się: „…a… już pamiętam, Złoto dla Zuchwałych…”

23 lutego
Budzę się rano i nagle wpada mi do głowy szalony pomysł – wstanę. Próbuję wprowadzić chytry plan w życie, a tu nic, ciało nie działa. Próbuję ruszyć nogą, skrzypi kręgosłup, chcę się odwrócić, trzeszczą stawy, podnoszę głowę, napierdziela miednica. Co ja wczoraj robiłem że się tak zepsułem? A… już pamiętam, Złoto dla Zuchwałych. Po co mi to było? Cytując klasykę - sameś tego chciał, Grzegorzu Dyndało.

niedziela, 5 stycznia 2014

Plany na 2014 rok

Początek roku to dla sportowców czas planowania kolejnego sezonu – startów, treningów odpoczynków... Od niedługiego czasu zacząłem uważać się za sportowca – biegacza, stąd pomysł zaplanowania po raz pierwszy biegowego sezonu.