Zostałem Supportem. A nawet „Official Supportem”. A Helena
została “official car”. No dobrze, Helena to trochę po znajomości i
nieoficjalnie, ale ja oficjalnie całkiem, chociaż również po znajomości. Ale za
to jakiej znajomości! Samego Krasusa Karkonoszmana, Człowieka z Żelaza,
Trójkołamacza… itd, przydomków nie zliczysz.
Dlaczego o tym piszę?
Chyba dlatego, że supportowanie w Karkonoszmanie było jest i
będzie, oprócz zbliżającego się debiutu w Triathlonie i oddalających się Mistrzostw
Polski w Skyrunningu na Biegu Marduły, najważniejszą imprezą tego sezonu. A
konkurencja jest poważna. O tym debiucie na tri myślę regularnie kilka razy w
tygodniu od jesieni. Z Mardułą, hmm… gdy mój udział zawisł na włosku, prawie
się z żalu popłakałem. Jednak Karkonoszman to zupełnie inna liga – nie mogę traktować
tego, jako startu, bo nie startowałem, nie ma mojego nazwiska na liście
uczestników. Nie musiałem steresować się przed startem, spinać pośladów na
podjazdach, dobywać resztek sił na podbiegu na Śnieżkę. A jednak czuję, jakby
sukces Krasusa, jego czasy na każdym etapie to były trochę moje czasy, pamiętam
je lepiej niż wiele wyników własnych startów z tego sezonu. Ba, pamiętam także
czasy Bo, którą supportował Wybiegany, i mimo, że to Wielkowyścigowa rywalka
Krasusa to dopingowałem ją z całych sił. Na marginesie, w Wielkim Wyścigu nie
chodzi przecież zupełnie o rywalizację, jeśli już, to tylko ze sobą.
Równie żywo jak część sportowo-supportową wspominam czas,
który spędziliśmy przygotowując się do Karkonoszmana i świętując sukces Bo i
Krasusa w nim. Całym Dream Teamem – Bo i jej support – Wybiegany i Justyna,
Krasus i jego support – Magda (znana także jako NKŚ) oraz moją skromną osobą –
stworzyliśmy chyba trochę niezamierzenie atmosferę, w której osiąganie sukcesu
sportowego momentami wydaje się dodatkiem, lub tylko nieuniknioną konsekwencją
wcześniejszych przygotowań. To jest właśnie drugi powód „dlaczego” piszę tą
relację.
A po co piszę?
Po to, żeby nie zapomnieć. Po to, żeby kolejny raz
podziękować drimtimowi i pogratulować zwycięzcom. Po to, żeby być lepszym suportem
następnym razem. Po to, żeby rozważyć i zrozumieć, czym jest dla mnie w tym czasie
mojego życia sport i support. Po to, żeby w długie jesienne wieczory przy kubku
grzańca przeczytać to raz jeszcze i otrzeć łezkę.
Jak to się zaczęło?
Zaczęło się jak większość fantastycznych rzeczy w moim życiu
– od krótkiego „Tak”. Tak Krasus, posupportuję Cię w tym czymś na K. Zamiast: „No
nie wiem, a co to jest ten support, co to ten Karkonoszman? Triatlon? I na
bieganiu jestem potrzebny? Wiesz, triathlon to nie moja bajka, nie znam się, a
przecież biegasz szybciej ode mnie, więc będę się wlókł. Nie znasz kogoś
odpowiedniejszego?” Na szczęście wszystkiego tego nie powiedziałem (choć w
myśleniu częściowo zostało mi to aż do zawodów) i klamka zapadła. Jadę na
najtrudniejszy triathlon w Polsce jako wsparcie kogoś, kogo do tej pory głównie
podpatrywałem i podczytywałem starając się uczyć biegania, ewentualnie życzyłem
powodzenia na starcie i widziałem czekającego na mecie, gdy startowaliśmy w tym
samym biegu.
Czwartek.
Mam najbliżej ze wszystkich, postanawiam wyjechać jak
najwcześniej i wykorzystać czas na rekonesans rowerowy okolicy startu i trasy
rowerowej. Upycham Rower Bez Nazwy w Helence robiąc kierownicą kilka dziur w
podsufitce. Przepraszam Heleno, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Tym drobnym
incydentem nie będziemy się przejmować, ważne, że rower w środku.
Magiczny domek. Fot. Magda |
Piątek
W taką pogodę jeździć? gdzie mój kocyk? Fot. Magda |
Jedziemy odbierać pakiety! Biuro zawodów mieści się na zamku
Czocha, to rzut beretem ode mnie, bywam tam w miarę regularnie, ale niezmiennie
zachwyca mnie sam zamek architekturą i otoczeniem. Zakładamy koszulki i
identyfikatory – na moim dumnie wielkimi literami „OFFICIAL SUPPORT” i
pstrykamy kilka fotek przed zamkiem. Robimy rozpoznanie – dostajemy informację,
że woda jest cieplejsza, niż myśleliśmy (17 stopni), z wody do T1 stromiej niż
by się chciało, a otoczenie piękniejsze niż by można zamarzyć.
Fot. Krasus |
Dalej Pasta party w zamku, dwie odprawy – dla zawodników i supportów. Widzę wychodzących zawodników – teraz pośród nich nie kręcą się supporty i rodziny, w takiej grupie nawet bardziej robią wrażenie. Oglądam supporty i znowu automatycznie porównuję – „O, jest jeden z brzuszkiem, Ci przynajmniej wyglądają na ludzi, a nie na herosów i heroiny.”
Po odprawie głowa aż pęka od informacji, wątpliwości, planów,
zmian, nowych planów, nowych wątpliwości. Aż do zaśnięcia (niełatwego z resztą)
w głowie huczy, ja podglądam, słucham, próbuję przypomnieć sobie wszystkie
szczegóły terenu na trasie biegowej i wystarczająco wiernie przekazać je innym.
Planujemy dojazd do P1 i P2 jak nazwaliśmy miejsca na trasie rowerowej, w których
można wesprzeć zawodników. Krasus przygotowuje torby do T1, T2 zapas do
samochodu na P1 i P2, ja pakuję plecak na bieg - jeden żel więcej czy nie?
Helena się stroi. Fot. Krasus |
Największa moja wątpliwość tego wieczoru – jaki odcinek
przebiec z Krasusem? Obowiązkowy odcinek to od Domu Śląskiego na szczyt Śnieżki,
ale według moich obliczeń to 10-12 minut, a zapracować na dobry czas biegu
trzeba dużo wcześniej. I jeszcze ten Wybiegany, co to z Bo pobiegnie całe 21
kilometrów. Też bym chciał, ale czy dam radę? Muszę mieć przecież zapas sił,
nie mogę się za zawodnikiem wlec bez tchu. I znowu przychodzą TE myśli „co z
ciebie za biegacz, Jędrzeju, zieloniutki w tym jesteś jeszcze. Że niby Marduła
tylko 12 minut za Krasusem? Że dwa MGS-y ukończone? Że Jedlina 1:52 i czułeś, że
dałoby się coś tam urwać jeszcze? Że znasz Karki jak własną kieszeń i biegałeś
tam od zawsze, oseskiem jeszcze będąc?” Krasus nie pomaga, mówi, że wystarczy od
Domu Śląskiego. Nie jego rola mną się teraz zajmować i moimi wątpliwościami.
Muszę sam zdecydować – i decyduję. Umawiam się z Krasusem, że jak on wyruszy na
trasę biegową, ja z NKŚ pakujemy rower i zabawki z T2 do samochodu i ja biegnę
przez Wang na Słonecznik. Tam czekam na niego i wspieram aż do Śnieżki. W
myślach planuję trochę inaczej: „Dupa tam czekam. Dobiegam do Słonecznika i
truchtam w kierunku Przełęczy Karkonoskiej tak, żeby się nie zmęczyć, ale żeby
Krasusa wcześniej przejąć.” Nie dzielę się za bardzo planem z Krasusem – za dużo
ma na głowie, a plan jest na tyle bezpieczny, że zmiana w niczym nie
przeszkodzi. Jeśli dobrze policzyłem, powinniśmy spotkać się w połowie drogi od
Odrodzenia do Słonecznika.
Sobota. Dzień prawdy.
Postanowiłem za wiele o tym nie pisać. Jeśli będę chciał
sobie przypomnieć, przeczytam sobie tutaj, tu, i o tu. Lepiej niż Krasus, Bo czy
Wybiegany tego nie zrobię.
Co mógłbym dodać do tego co już wiadomo od zawodników? Że
wszystko poszło zgodnie z planem. Że w T1 i T2 nie byłem za bardzo potrzebny
(zdjęcie), więc mogłem się przyglądać i uczyć. Że na P1 i P2 trafiliśmy. Że zobaczyłem, że jazda na rowerze jest
trudniejsza i bardziej wyczerpująca niż myślałem. Że muszę poćwiczyć przed tri
w Poznaniu.
Mógłbym jeszcze dodać, że dobiegłem dalej niż planowałem
między Słonecznikiem a Odrodzeniem, po drodze zatrzymując się i długo
dyskutując z dwójką GOPR-owców obsługujących zawody, po co ten cały support i
jak to MKON rączo przebiegał wieki temu z zapasem 20 minut do drugiego. Mógłbym
napisać, jak to spotkałem Krasusa na trasie, jak się trochę zaniepokoiłem jego
oddechem – dyszał jak miech. Jak starałem się nadawać tempo, ale bezpieczniej
było jak Krasus widział drogę przed sobą i biegł pierwszy. Jak krzyczałem na
ludzi (Ja! Na ludzi!?) „Uwaga”, „Przepraszam”, „Z drogi”, „Dziękuję” żeby
Krasus nie musiał tego za często robić. Jak starałem się trochę podkręcać
tempo, żeby tą upragnioną szóstkę na początku wyniku zobaczyć. Jak starałem się
zagadywać, choćby o pierdołach, byleby Krasus nie myślał, jak jest zmęczony.
Nie będę pisał że tylko raz poczułem, że dochodzę do tempa , które zaczyna być
męczące, a przez resztę trasy czułem, jakby mi plakietka z napisem Official
Support dodawała sił i nie pozwalała skupiać się na sobie, na swoim zmęczeniu
czy bólu. Taka plakietka działa jak dopalacz, nie ma wtedy możliwości, żebym ja
nie dał rady, skoro mój zawodnik daje. O tym wszystkim nie będę pisał, bo to
już wiadomo.
Napiszę o tym, o czym mało kto wie. O tym co czułem na
szczycie Śnieżki. I to nawet nie wtedy jak wbiegliśmy tam z Krasusem. Wtedy
była radość, duma, podziw, ulga. Radość, że to zrobiliśmy. Duma, że znam
Krasusa. I że mu trochę pomogłem. Podziw, że to jednak mocarny tur z tego
Krasusa. Ulga, że można odpocząć i wyszło jak miało wyjść. Była krztyna zawodu,
że siódemka z przodu. Trochę czułem winy, że nie wystarczająco podkręciłem
tempo. Dwa dni później okazało się, że start był opóźniony o 2 minuty i jednak
szóstka jest z przodu.
Napiszę więc o tym, co poczułem gdy wbiegła Bo. Jak
zobaczyłem jej reakcję po dokonaniu rzeczy niewyobrażalnej. Jak zobaczyłem, że
nie trzeba jej pocieszać, bo pomimo łez przeżywa jeden z najszczęśliwszych
momentów w swoim życiu. Ja, Jędrzej, poczułem wtedy zazdrość. Ja też tak
chciałem. Dotrzeć do granicy możliwości i przesunąć ją dalej. Dużo dalej.
Niewyobrażalnie daleko. Poczuć, że jedynym ograniczeniem jest to, co mamy w
głowie. I potwierdzić to, co Bo wykrzyczała już dużo wcześniej na P2: „Wszystko
maaam!”
Niedziela
8:00 rano, taras magicznego domku. Od godziny siedzę,
zawinięty w koc, oglądam zdjęcia z
wczorajszego dnia. Czytam książkę. Słucham dzięcioła. Piję gorącą herbatę.
Czekam, aż na dobre wstanie dzień. Czekam, aż moja drużyna obudzi się i zacznie
ten nowy dzień. Niby czekam. Ale tak naprawdę nie czekam. Nie ma potrzeby na
nic czekać. Ja też czuję, że „Wszystko maaam!”
A to sobie poczytałem :-) Gratuluję Jędrzej, bardzo fajnie napisane. Dziękuję również za ten czas - to tylko cztery dni a okazały się przygodą życia (jak napisał Krasus).
OdpowiedzUsuńDzięki! To zachęca do pisania więcej i nawet do uznania, że ktoś poza mną mógłby to przeczytać...
UsuńJE JE JE Jędrek! Dzięki za tę relację! I za takie słowa ładne, nie zasłużyłam! I za fajne towarzystwo i w ogóle! Aaa, za łyżkę do opon też dziękuję, zapomniałam Ci oddać, a to pewnie szczęśliwa łyżka jest, skoro tak wszystko piękne wyszło! (to już chyba nie oddam...)
OdpowiedzUsuńLajk ;-)
UsuńNie oddawaj skoro szczęśliwa, niech dobrze służy! :-) To "JE JE JE" mi się podoba, nawet wpadło mi do głowy, żeby ogłosić konkurs na napis na mojej nowej Pąpkowej koszulce (jeśli aktualna się zużyje ;-)). Wy macie takie fajne "Bo" czy "Wybiegany" nawet "Krasus" podobno jest, a moje "Jędrzej" jakieś nudne... tylko muszę nagrodę wymyślić...
UsuńBajkowy domek - boskie określenie. I takie.. kurde, prawdziwe, nie ma co:) Strasznie fajowo, że znów się do niego wybierzemy.
OdpowiedzUsuń"Co z ciebie za biegacz, Jędrzeju, zieloniutki w tym jesteś jeszcze." panie kolego, bez takich przesadnych skromności mi tutaj. Nie brałbym Cię na support jednej z 2-3 najważniejszych imprez roku gdybym miał JAKIEKOLWIEK wątpliwości, że się nie nadajesz:) W ciągu ostatniego roku zrobiłeś gigantyczny postęp. Przypomnij sobie, jak zaczynaliśmy bawić się w PMNO jak było, a jak jest teraz. Na Złocie (btw, to też przeczytałem, fajnie napisane!) czy Mardule (a o tym czemu nie ma?:)) byłeś tuż-tuż za mną. Rok czy dwa i to ja będę oglądał Twoje plecy. Z radością i przyjemnością:)
Pragnę też zdementować kwestię Twojej potrzebności w T1 i T2. Jak już za-tri-debiutujesz to zobaczysz, że pomoc w rozpięciu i zdjęciu pianki, czy podanie butów/kasku/picia jest megastycznie ważna. I tam właśnie dobry support był na wagę złota. Faktycznie, na zdjęciu wyglądamy na wyluzowanych, ale to tylko dlatego, że chciałem se z Tobą chwilę pogadać i ponarzekać na to, że było długo i mocno pod górę;)
Dyszeniem moim nie ma się co niepokoić. Zauważyłeś pewnie już, że sapię jak parowóz, pocę się jak świnia i wyglądam jak zombie, ale prę do przodu, często mając w sercu radość, szczęście i śpiewając sobie coś w głowie. Taki już ze mnie typ po prostu.
O Mardule będzie. Jak prawie wszystko u mnie co dotyczy Marduły - spóźnione. ;-)
UsuńPiszesz, że uczeń przerośnie mistrza? Zobaczymy. Jeśli tak się stanie, za dwa lata to ja Ciebie poproszę o supportowanie w Karkonoszach ;-)
Niestety, zapewne odmówię, bo sam będę chciał wystartować! ;)
UsuńHa! Tak podejrzewałem. W sumie każda inna odpowiedź by mnie bardzo zdziwiła... ;-)
UsuńJak to się przypadkiem można dowiedzieć, ze ktoś fajnie pisze o bieganiu i tri :)
OdpowiedzUsuńTja, nawet koledzy jego nie wiedzieli, taki partyzant!
UsuńSam nawet nie bardzo wiedział... ;-)
OdpowiedzUsuń