czwartek, 3 lipca 2014

Jak to Jędrzej bajka fitował...

"Na tri bajk musi być dobrze zfitowany!" to jedna z pierwszych prawd dotyczących triatlonu jakie poznałem, zaczynając się interesować tym sportem. O co chodzi? Prawdopodobnie o to, że triathlon wygrywa się na etapie rowerowym, który jest najdłuższą i naszybszą częścią całej zabawy. Im lepiej dobrany, dopasowany rower i pozycja rowerzysty, tym więcej można zyskać oszukując opory powietrza i unikając niepotrzebnych strat w przekładaniu siły mięśni na prędkość roweru. W momencie gdy dowiedziałem się, że w tym triathlonie, na który się zgłosiłem, także (o dziwo!) jest etap rowerowy pomyślałem, że przygotowanie do tego etapu będzie chyba najtrudniejsze. Oprócz tego pomyślałem: "Po co Ci to było? Może się jeszcze wycofasz? Oj, Jędrzeju, bieganie ci już nie wystarcza, ledwo kilka biegów zaliczyłeś a już chcesz nowe dziwactwa próbować?" I: "Co za pomysł z tym pływaniem na początku, cud będzie jak do etapu rowego dotrwasz, nie topiąc się w tej Malcie." Ale mając długą i czasami owocną praktykę w niesłuchaniu takich myśli, zająłem się kwestią roweru.
Jędrzej na rowerze. Czy to możliwe? Fot. Magda


Wybór roweru

No oczywiście rower szosowy. Bo przecież triathlon w Poznaniu po płaskim, nie ma po co kupować górala. Z resztą jeden stoi w piwnicy i smuci się, że nikt na nim nie jeździ. To zobaczmy w internecie ile taka szosa kosztuje... Oj... No dobrze, przecież ten cały triathlon może mi się nie spodobać, kupię rower i zostanę z nim jak głupi. To może obejrzyjmy tego piwnicznego górala...

Po nasmarowaniu tego, co ma się ruszać, unieruchomieniu tego, co ma być nieruchome, napompowaniu tego, co napompowane być musi, sprawdzeniu baterii w światełku (działa! Dobrych kilka lat nieużywane i żyją!) ruszam na trasę. Włączam endo, żeby sprawdzić prędkość i pedałuję co sił oraz śmigam z zawrotną prędkością, mając śmierć w oczach na karkołomnych zjazdach. Sprawdzam endo – średnia 19,6 km/h, max. około 34 km/h. Kolejne "Oj!". Tak to my tego triathlonu nie ukończymy. Ponowna inspekcja roweru – przednia zębatka trochę wygięta, łańcuch ociera. Koła 26 cali i trochę zcentrowane, ale o hamulce nie trą. No i rama za mała, jeszcze trochę i wybiję sobie zęby kolanem. Czyżbym urósł od początu liceum?

Nie ma wyjścia, rower trzeba kupić. Niby można ukończyć triathlon na rowerze "Wigry 3", ale wigrów też nie mam. Po długim rozeznawaniu rynku i przeglądaniu stron z fachowymi poradami, decyduję się na rower crossowy. Niby góral, a nie góral. Koła 28 cali, rama w miarę opływowa i zbliżona kształtem troszkę do szosowej, bez zbędnych części (błotniki, koszyki, lampki). Wybór pada na Unibike Flash GTS. Cenowo do przełknięcia, podstawowy osprzęt – bez rewelacji ale powinien wytrzymać i piękny kolor – superbiałoczarnoniebieski. Rower ma jeden duży mankament – amortyzowany przedni widelec – ale trudno w tej cenie znaleźć coś bez amortyzacji w crossowym rowerze. Cóż, jakoś się z tym amortyzatorem dogadamy.

Lifting

Po pierwsze zmieniamy opony. Z 35mm z głębokim terenowym bieżnikiem na 28mm gładkie Michelin Dynamic sport. Opony tanie, bo plan był wypróbować je, a na zawody kupić coś droższego, kiedy będzie więcej doświadczenia. Ale coś czuję, że przynajmniej na Poznań Michaliny zostaną. Do opon oczywiście nowe dętki - oglądam nieprzebijalne, super trwałe, samonaprawiające... i kupuję zwykłe - na próbę.  

Po drugie siodło – przy schodzeniu z roweru po drugiej przejażdżce robię butem dziurę w siodle. Ojojoj, jaka przykrość, jak mi smutno! Tak naprawdę to w końcu mam pretekst, żeby wymienić je na coś bardziej szosowego. Wybieram skórzane Q-BIK SelleItalia  - producent chwali się, że ma dodatkową miękką warstwę. Moje odwykłe od roweru cztery litery chyba tego potrzebują...

Po trzecie lemondka. Każdy prawdziwy tri-kozak ma lemondkę. I ja mam swoją. XLC Pro Tri-Bar. Pierwsze próby używania jej nie napawają optymizmem, ale po jakimś czasie się przyzwyczajam. Nadal nie jestem pewien ustawienia lemondki, ale o tym później...

Po czwarte pedały i buty. Dylemat – szosowe, czy MTB? Niby hoduję jeszcze w sobie pomysł, że po tym całym tri będę używał roweru do jazdy po górkach, ale tak naprawdę myślę tylko, jak sprawić, żebym nawet ja nie poznał, że ta szosa była kiedyś crossem. Wybieram więc szosowe Look - Keo Easy – ze wzgledu na cenę i łatwość wypinania się. Bloki szare, czyli zakres swobody buta 4,5 stopnia. A buty? Oczywiście białe, eleganckie, w końcu tri to sport dżentelmenów i dam! Wybieram Shimano SH-R078

Dokręcam amortyzator, aby był najtwardszy jak może być. Szkoda, że w tym modelu nie da się go zablokować.

Smok do rozpędzania tłumu.
Dodaję jeszcze kilka drobiazgów – koszyki na bidony (montuję dwa za siodełkiem, ciekawa sprawa, powinny się schować w tunelu aerodynamicznym za moim tyłkiem i nie powodować oporów powietrza), bidony, torba pod siodło, licznik (kosztował całe 5,99 zł!). Zaopatruję się w pompkę, łyżki do opon, małe klucze.

Kupuję również dzwonek do rozpędzania tłumów. Jazda wyłożonym na lemondce z dużą prędkością bez dzwonka pod ręką grozi śmiercią lub trwałym kalectwem. Minister Transportu ostrzega. Dzwonek musi wzbudzać respekt więc wybór pada na smoka.

Fitting

Profesjonalny fitting kosztuje. I w moim przypadku wiązałby się z targaniem roweru do dużego miasta więc wymaga czasu. Oszczędzałem na rowerze, zaoszczędzę i na fittingu. Zrobię to sam! Zbieram informację, czytam, oglądam obrazki. Na Karkonoszmanie obserwuję Krasusa i trochę macam Zuzę (nie mówcie Krasusowi!), przypatruję się Bo i podglądam Kubę (nie macam, żeby nie było, że mataczyłem przy Wielkim Wyścigu). Zuza i Kuba to piękne szosy i daleko mojemu crossowi do nich, ale co nieco można podpatrzeć odnośnie pozycji, kątów, odległości... Zadaję oczywiście mnóstwo pytań, Krasus sugeruje odwrócenie sztycy siodełka, żeby przesunąć je trochę do przodu.

I ustawiam. Odwrócenie sztycy nie bardzo działa, bo mały zakres regulacji pochylenia siodła sprawia, że nawet maksymalnie opuszczony nosek siodełka sterczy do góry i wbija mi się nie powiem w co. Pochylenie mostka pomaga obniżyć kirownicę i, co zatym idzie całą pozycję ciała, ale powoduje, że kierownica i lemondka przesuwa się do przodu. Cofam lemondkę, przesuwam siodło maksymalnie do przodu, odkręcam, przykręcam, odwracam, zmieniam, mierzę, siadam, schdzę, pocę się, wkurzam, pobluzguję, uśmiecham, sprawdzam, zaczynam od nowa.
           
Przed opuszczeniem mostka...
... i po.

Przychodzi moment, w którym myślenie o ustawieniu roweru zajmuje każdą wolną (i nie wolną) chwilę: <Siedzę pracy, z boku wyglądam jakbym pracował i myślę: "Może wymienię mostek, albo cały widelec jak radzi Krasus? Albo może do tego pierońskiego crossa założyć kierownicę - baranka? Wtedy trzeba będzie manetki wymienić... Ale miało być bez kosztów..." Tak, tak już kończę to pismo, słuchałem, tylko się zamyśliłem, nie wiem czy to podsumowanie jest wystarczająco jasno sformułowane... ;-) >

W końcu dochodzę do kilku wniosków:
1. Nic już na razie nie będę poprawiał, pojeżdżę więcej i zobaczę jak się w tej pozycji czuję. Ważne, żeby się przyzwyczaić.
2. Szosy z crossa nie zrobisz.
3. Cross z lemondką wygląda głupio.
4. Góral z lemondką wygląda głupiej. ;-)
5. Jeśli ten cały triathlon nie daj Bóg mi się spodoba, na wiosnę kupuję szosę, a cross odzyskuje szersze opony i służy do treningów i jazdy w teren.
6. Rower musi mieć imię.

Imię

No właśnie. Lubię nadawać imiona rzeczom. Helena już ma swoje imię, Stefan, na którym piszę tego posta też nie narzeka. Rower powinien mieć imię. Ale rower na imię powinien zasłużyć. Musi, jak wojownik, wykazać się w walce, aby otrzymać imię i móc wejść do grona innych, posiadających imię. Będzie mógł wtedy śmiało i dumnie stać koło Kuby czy Zuzy. Albo mogła stać. Bo coraz cześciej wydaje mi się, że Rower Bez Nazwy (zwany też obecnie Rowerem Bez Imienia) to jednak dziewczynka... Próbą, która pozwoli sprawdzić, czy Rower Bez Nazwy zasłużył na imię, będzie Poznań Triathlon.

Galion

Nowy galion
Na koniec sprawa najważniejsza. Podobnie jak każdy żaglowiec, poważny rower powinien mieć swój galion. Czasami po remoncie lub przebudowie i zmianie nazwy pojawia się także nowy galion. Podobnie było z Rowerem Bez Imienia. Po zmianie charakterystyki roweru na bardziej agresywną, aby zachować równowagę, galion musiał trochę złagodnieć. I tak straszny Smok do rozpędzania tłumów (który strasznie dzwonił na wybojach) ustąpił miejsca łagodniejszemu z wyglądu ale wojowniczemu w duszy osobnikowi.




Osobnik imienia również nie ma i tu pojawia się mały konkurs. Konkurs na imię nowego galionu. Nagrodą w konkursie będzie dozgonna wdzięczność oraz książka Caroline Alexander "Endurance. Antarktyczna wyprawa Shackletona". Zwycięzcę wybiorę ja.

Nagroda!
Na ile te wszystkie operacje okażą się owocne? Zobaczymy w Poznaniu!

4 komentarze:

  1. Jeeeju, gapa byłem na 100% przekonany, że dodałem Twojego blogaska do RSS i tak sobie myślę: ech, ten Jędrek, nic nie pisze... Klikam, wchodzę, pisze! Galion, piękny ten nowy jest! Jak dla mnie to wygląda jak Hipcio ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisze, pisze! ;-) A w głowie jeszcze pełno pomysłów i pełno zalegających przemyśleń z biegów do przelania na klawiaturę. Tylko nie ma kiedy...
    Oficjalnie potwierdzam - aktualnie prowadzisz w mini-konkursie na nazwę! ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brak czasu - coś o tym wiem.. mam na pendrajwie plik o nazwie "teksty do napisania na bloga" - zapisuję sobie tam wolne myśli, pomysły, tematy itd. No i pliczek rośnie.. :) Podobnie jak np. sterta książek "do przeczytania"...

      Usuń
  3. Witam, fajne zwierzaki na kierownicy:) Mam pytanie gdzie znalazłeś taki łącznik lemondki? Mam taką samą i zastanawiam się czym dwa oddzielne pręty, na koncach , tak jak zorbiłeś to ty, żeby była stabilniejsza i bezpieczniejsza w razie ewentualnego poślizgu rąk.

    OdpowiedzUsuń