poniedziałek, 9 lutego 2015

O wszystkim

Od dłuższego czasu nic nie napisałem. Nie tylko nie wrzucałem na bloga, ale nawet komputera nie włączałem z zamiarem pisania. Nic. Nie chciało się. Nic „mądrego” nie miałem innym i sobie do powiedzenia.
I nawet nie czytałem dokładnie tego, co pisali inni. Przestałem śledzić blogi, od których wcześniej nie mogłem się oderwać. Coraz częściej słyszałem w głowie: „Jutro przeczytam ten nowy post. Taki długi...”.
Zmęczyło mnie to całe bieganie. Nie śledziłem wysiłków znajomych na endo. Nie śledziłem własnych wysiłków. Nie biegałem prawie wcale. Zacząłem się zastanawiać: „Po co mi to?”. A może nawet: „Po ch** mi to?” I rosła frustracja i poczucie winy. I zbliżały się Maraton w Edynburgu, Bieg Rzeźnika, Karkonoszman, tri-olimpijka w Poznaniu. I rósł lęk, że nie podołam. I siedziałem. Nie biegałem. Biegomięśnie zanikały...


I wtedy coś się zmieniło. Kilka ważnych rozmów się wydarzyło. Kilka refleksji. Parę ciekawych wglądów. Trudne pytania: „przed czym tak uciekasz biegając?”. I niezrozumiałe w pierwszym momencie słowa: „obrona maniakalna chroniąca przed depresją”.
Dalej siedzę. Nie biegam (jeszcze <za dużo>). Biegomięśnie zanikają. Ale w głowie się zmienia. Trybiki przeskakują.
Usłyszałem: ”Nic nie piszesz?”. Przeczytałem: „Coś tu cicho?”. Pomyślałem: „Ktoś czyta. Czeka. Ciekawi się.”
„Założyłeś bloga, to pisz!” krzyczy Jędrzej. „Ale mi się nie chce...” - odpowiada Jędrzej. „To pisz, że ci się nie chce.” Więc piszę:

Zmęczenie.
Bieganie boli.
Przesadziłem. Uznałem, że jestem niezniszczalny. Regeneracja jest dla słabszych. Mogę startować co tydzień, dwa razy w tygodniu, dwa razy dziennie. I tak robiłem. Między startami czasu było tylko tyle, żeby złapać oddech. Nawet nie zdążałem się zregenerować. Nie było czasu na trening. Nie startowałem tylko wtedy, kiedy naprawdę nie mogłem. Bo praca. Bo szkoła. Nie: „Bo mi się nie chce.” I długo się udawało. Biegałem. Wieszaczki na medale się kończyły. Miejsca na pamiątkowe koszulki było coraz mniej. I zabawy było mniej. Ale wszyscy dookoła też startowali, często więcej niż ja. Oni mogą, a ja nie?

Potem pojawiły się ciągłe przeziębienia. I krew z nosa. Zmęczenie, nawet jak nie biegałem. Znowu krew z nosa. Snów nie było, bo mózg wyłączał się, żeby złapać choć chwilę odpoczynku. Niewysypianie, niechęć do jedzenia zdrowo. Wizyty w Mac-u coraz częściej, bo szybko. I kulki z chusteczek w nosie, żeby krew nie kapała i nie przeszkadzała w pracy.

Brak perspektyw.
Ultramaraton Hrabstwa Kłodzkiego. Półmaraton Warszawski. GWINT Ultra Cross, Edinburgh Marathon, Bieg Rzeźnika. Maraton Gór Stołowych, Triathlon Karkonoski, Maraton Karkonoski, Poznań Challenge, Triathlon Przechlewo. Na wszystko zapisany. I zapłacony.
A trenować się nie chce.
I między tym wszystkim zjazdy w szkole, egzaminy, remont. I do pracy chodzić też kiedyś trzeba. Jeszcze się rok dobrze nie zaczął, a już jestem zmęczony. I marudzę.

Zaległości:
Kilkanaście napisanych do połowy relacji. Z triathlonu, z półmaratonów. O motywacji. O radości z biegania. O jedzeniu. O pływaniu. O przewracaniu się na rowerze. O butach. O szaleństwie kupowania biegowych gadżetów. O bieganiu samemu. O bieganiu w duecie. O samotności i biegowych przyjaźniach. O wszystkim – do połowy. Porzucone.
Plany treningowe przygotowane do połowy. Żeby piątkę poniżej 19 minut przebiec. Żeby dychę w 38. Półmaraton w 1:25. Maraton w 3:15. Zaczęte, nieskończone. Wiem że dałbym radę, nie wiem czy chcę. A jeśli osiągnę, to co dalej?
Dieta – która pozwoli przytyć (dzięki H.). Wymyślona, nie zrealizowana.
Milion książek o bieganiu. Zaczęte, porzucone.
Potrzebuję zmiany.


Idzie nowe!
Pojawia się promyk nadziei. Nowa filozofia. Jeszcze trochę przeraża, ale chyba czuć drzemiące w niej możliwości. Jest bardzo prosta. „Mniej biegać.”
Biegać rzadziej na zawodach i dzięki temu częściej na treningach. Rozłożyć plany na lata, nie na tygodnie. Wizyta w najlepszej dziesiątce zawodników pucharu Pieszych Maratonów na Orientację – za rok. Triathlon na dystansie IronMan za rok albo dwa. Korona Maratonów Polskich za trzy lata. Korona Półmaratonów przy okazji, ale najwcześniej za rok. 3:10 w maratonie na wiosnę 2016. Jeszcze nie umieram. Zdążę.
Bo nie chcę zgubić tego, co dla mnie w bieganiu najważniejsze. Radości.

Odpowiedzialność.
Z wielu rzeczy mogę zrezygnować, odpuścić. Przeżyję to. Mogę czasami pobiec wolniej. Ultramaraton Hrabstwa Kłodzkiego (już za 4 dni) wystarczy, że ukończę. W tym roku w PMnO, wystarczy mi, że pojadę towarzysko. Spotkać znajomych, pogadać, powłóczyć się po lesie. Kilka krótkich biegów na luzie – wystartować, żeby nie stracić rytmu.
Ale kilku rzeczy nie chcę odpuszczać. Obiecałem, podjąłem się i chcę dotrzymać.

Półmaraton w Warszawie z Pablem. Urodzinowy. Umówiliśmy się na 1:30, żeby trenować wspólne bieganie przed Rzeźnikiem. I umowy dotrzymam. Będzie 1:30.

Bieg Rzeźnika. Za dużo było emocji z zapisami, żeby rezygnować. Ze szczytem formy będę więc celować w Rzeźnika. To bieg o priorytecie A.

Triathlon Karkonoski. Będę supportę Krassusa. Propozycja, żebym go (!kolejny raz!) razem z NKŚ supportował chcąc nie chcąc muszę uznać za dowód zaufania. I nie wyobrażam sobie go zawieść. Wiem, że będę w stanie wytrzymać Krasusowe tempo. A może je nawet na tę Śnieżkę trochę podkręcić. Nie pozwolić mu odpuścić (chociaż nie sądzę, żeby miał taki pomysł). To też priorytet A.

Maraton Gór Stołowych w 6 godzin. Po to tam jadę. Ale bez spinania pośladków. MGS to przede wszystkim radość biegania w terenie. A więc łamanie 6 godzin otrzymuje priorytet B.

Olimpijka w Poznaniu. Rywalizacja z Pablem. Sportowa. Przyjacielska. Pablo, szykujący się do pełnego Ironmana i ciężko pracujący nad techniką pływania i siłą biegową (na rowerze nie dorastam mu do pięt), będzie w stanie pokonać mnie z palcem w dupie. Ale tak łatwo się nie poddam. Sam wynik jest mniej ważny. - więc priorytet B. Skopać Pawłowi dupę – priorytet A! :-) Plan roboczy niech więc będzie taki: wyjść z wody chwilę przed Pawłem, żeby mieć kontakt, dać mu się wyprzedzić na rowerze (nie spinać się i nie próbować zrobić niewykonalnego, bo tylko się zmęczę) i dobić przeciwnika lecąc w trupa od początku etapu biegowego. 10 kilometrów to i na bezdechu przebiegnę.

Izerska Wielka Wyrypa. Plan – pojechać. Dobrze się bawić - priorytet A. Wynik nieważny - bez priorytetu.

Maraton w Edynburgu. Plan – przebiec poniżej 3:30. Rozkoszować się. Nie zmęczyć przed Rzeźnikiem. Na luzie. Bez priorytetu.

Plan bez planu.
W 2015 będę:
Jadł.
Spał.
Odpoczywał.
Biegał mniej niż rok temu, ale mądrzej.
Pisał częściej. Niekoniecznie częściej się tym dzielił.
Nie będę robił planów treningowych. Bo nie. Do tej pory bez planów szło mi nieźle.

Nawet więcej niż nieźle. Byłem w tym bieganiu dobry. Chyba na razie nie muszę być lepszy.

I chyba na razie nie muszę sobie w bieganiu nic udowadniać.

5 komentarzy:

  1. Jędrek kuźwa już myślałem, że rezygnujesz z biegania w ogóle! Ufff.... dobra decyzja ;) IM w przyszłym roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałbyś! Szykuj się na Poznań Challenge. Drugi na mecie stawia piwo!

      Usuń
  2. Bo my tak naprawdę nic nie musimy i chyba czasami trochę za bardzo się nakręcamy... Za dużo chcemy, ambicja nas goni, bo chcemy startować w wielu miejscach, osiągać nieziemskie życiówki, bo to przekraczania granic wciąga.
    Trzeba się mocno pilnować, żeby nie przesadzić, bo jak zniknie radość, to zniknie też pasja, a nie o to w tym wszystkim chodzi. Też mam ostatnio sporo do przemyślenia w tym temacie, a to dlatego że zaniedbałam dość mocno życie pozasportowe ;) Z tego co widzę zrezygnowałeś z Przechlewa? A co do IM - trzymam kciuki, żeby się udał, za rok, za dwa, kiedy będziesz czuł się gotów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za kciuki, przydadzą się za rok, dwa ;-)
      Co do Przechlewa to nie zrezygnowałem, ale jeszcze jest czas na myślenie. Towarzysko zapowiada się to na ciekawy weekend, szkoda by było odpuścić ;-)
      Zgadzam się, że przesuwanie granic wciąga, ale nie do końca myślę, że u mnie chodzi o ambicję. Dużo bardziej chyba o rywalizację i to nie tylko ze sobą samym i swoimi "niedasię" w głowie.

      Usuń
  3. O, to ja gratuluję opanowania pary w gotującym się garnku mocy, bo jak każda para może ulecieć bezpowrotnie. Fajnie jest co rusz natknąć się na blog Pąpkinsa! Zyczę w takim razie realizacji planów po myśli. :)

    OdpowiedzUsuń