czwartek, 12 lutego 2015

O dyscyplinie

Regularność jest przyjemna. Nie sądziłem, że kiedykolwiek napiszę te słowa. I do tego jeszcze będę w to wierzył.
Trudno się nie zgodzić, że przewidywalność, stałość, systematyczność służą. W szkole, w pracy, w relacjach. Ułatwiają uczenie, zapewniają bezpieczeństwo, redukują lęk. Prawie jak pigułka z reklamy.

Jakoś do tej pory nigdy mi ta cała systematyczność nie wychodziła. Szczególnie w bieganiu. Biegać w te same, z góry ustalone dni tygodnia. Wyjść na trening zgodnie z planem. Utrzymywać równe tempo i nie przyspieszać. Jeść regularnie. To chyba nie dla mnie. Aż tu nagle...


Osieczany

Tydzień w innej rzeczywistości. Dwa tuziny ludzi zamknięte w jednym miejscu. Skojarzenia ze Stanfordzkim eksperymentem Zimbardo. Sztywny plan zajęć od 7:00 do 21:30. Wszystkie zajęcia obowiązkowe. Spóźnienia nie wchodzą w grę. Sztywny setting, co do kilku sekund. "Zajęcia rozpoczynają się". "Zajęcia zakończyły się". Posiłki regularne i nawet menu przewidywalne. Żadnych odstępstw, spontaniczności, chaosu. Gdzie ja trafiłem?

I obowiązkowe ćwiczenia o 7:00 rano. Nieludzka pora na robienie czegokolwiek. Ale obowiązkowe. 15 minut – trochę machania, trochę biegania w miejscu. Niedospany, niedobudzony, nie w sosie. 
I w omnipotentnym, wszechwiedzącym Jędrzeju rodzi się opór. I szukanie dziury w całym. Że: "Jak to? -5°C i rozciągamy nierozgrzane mięśnie?" Że za intensywnie dla kogoś, kto się na co dzień nie rusza. Że za nudno dla takiego wyjadacza jak ja. Marudzę w duchu. Ale siedzę cicho. Ktoś ma taki pomysł, jego sprawa. Raczej nikt od tego nie umrze.

I nagle hasło: "Ćwiczenia zakończyły się" jak strzał startera. I można biec. Do śniadania 45 minut, na prysznic i przebranie wystarczy dziesięć, ponad pół godziny wolności w tym sztywnym świecie! 30 minut biegowej zabawy. Podbiegi, zbiegi, zmiany tempa, bokiem, tyłem, skok przez szlaban, po śniegu, po lodzie, przez kałuże! Powrót, trzy minuty rozciągania, prysznic, ubrać się i jeść. Szwedzki stół jak znalazł na okienko węglowodanowe. Parówki, jajka, pomidory, ogórki, pasztety, wędliny, sery żółte, białe, wędzone, pasta z łososia, pasta jajeczna, sałatki, papryczki... szkoda, że żołądek ma granice pojemności!

I dzień pięknie się zaczyna i mnóstwo energii jest i nie przysypiam na zajęciach. I wiem, że jutro znowu tak będzie.

Jutro budzik dzwoni 6:45. Znowu? Kto to k#!@& wymyślił? Nie chcę, nie idę, wołami mnie stąd nie wyciągniecie! Obowiązkowe? No niech będzie, ale ostatni raz!

Początek ćwiczeń na śpiąco, znowu wkurzenie, że rozciągamy się na zimno, więc jak nikt nie patrzy mniej rozciągam a więcej rozgrzewam. I na hasło: "...zakończyła się." zaczynam się uśmiechać!

Kolejne dni podobnie, nie chce mi się wstawać, ale później się rozkręcam. I widać efekty. Intensywny trening z podbiegami po długim czasie niebiegania i żadnych zakwasów! Energii dużo. Jem dużo. Dużo się uśmiecham. Chyba mógłbym nawet polubić tę systematyczność. I poranne bieganie.

Pozostaje tylko jedna kwestia do załatwienia. Jak przerobić tę motywację zewnętrzną (obowiązek) na wewnętrzną (żeby się chciało)?

Pomysłodawców skutecznych strategii sowicie wynagrodzę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz