Imię. Każdy z nas jakieś ma. Jedni lubią swoje imię bardziej, inni mniej. Czasami rodzice poświęcają na wybranie imienia długie dni i tygodnie, czasami wybór jest przypadkowy. Czasami z wyborem wiąże się jakaś historia (mamusia chciała takie, tatuś takie, a babcia ich pogodziła przekonując do takiego...). Czasami jest trochę zabawna (mamusia chciała Malwinkę, ale to tatuś poszedł do urzędu i wyszła Martynka) albo mniej zabawna jak historia dziewczynki w pewnym domu dziecka, która zarejestrowana została przez, delikatnie mówiąc, mocno nietrzeźwego tatusia, jako Łukasz.
Mam nawyk nazywania przedmiotów, z
którymi spędzam dużo czasu. Czasem wybór jest prosty (jak w
przypadku Heleny) czasami jest trochę trudniej. Zdecydowanie
najtrudniej było z imieniem dla Roweru Bez Nazwy. O tym, że
dostanie imię (jeśli zasłuży) było wiadomo bardzo długo. Na
początku pewne problemy były z płcią. W pierwszym rzucie
poszukiwania dotyczyły imion męskich. Był pomysł patriotyczny -
Mieszko. Ze względu na krnąbrność była opcja – Gniewko.
Przewijali się też Bolemir, Onufry i Mamert. Ale nic nie pasowało.
Im dłużej się znaliśmy, tym wyraźniej objawiała się natura
Roweru. Albo lepiej powiedzieć natura Rowery. Bo okazało się, że Rower jest Rowerą. Żeńską. Że
jest zmienna. Czasem łagodna, ale potrafi dać w kość. Bywa
kapryśna. Lubi komplementy. Lubi się stroić. Na nowe buty opony
zareagowała entuzjazmem. Tylko torebka musiała być pod kolor.
Martwi się o swoją wagę. Lżejsze siodło, lżejsza sztyca, nóżkę
odkręcić, odchudzić oponki... No właśnie, oponki. Najwęższe
jakie się dało, w końcu rozmiar ma znaczenie. Gładkie, jędrne,
żadnych tam zmarszczek rowków, żadnego celulitu. I piękny napis
na każdej: "Michalina". Pięknie brzmiała ta Michalina,
jeszcze jak usłyszałem, że zdrabniając wychodzi pieszczotliwie
"Misia", pomyślałem: "To jest to! Będziesz
Michaliną!" I tak też zacząłem się do niej zwracać.
GOATRIDE z www.nannygoatsinpanties.com |
Jakby tego było mało, Michaliny
(opony) nie pasują. Żebym nie wiem jak kombinował, wydają się za
małe do obręczy, opona w jednym miejscu wchodzi głębiej w obręcz,
z drugiej strony trochę wystaje. I robi się jajo, nie koło, które
przy większych prędkościach wchodzi w rezonans i mam wrażenie,
jakbym jechał po tarce. Albo jakbym jechał na kozie. Koza. Tak, ten
rower ma w sobie coś z kozy.
Pakowanie kozy do samochodu, za: framework.latimes.com |
Całości obrazu dopełnia wizja
Michaliny, przejeżdżającej samotnie pod oknami mojego pokoju w
Magicznym Domku. Wizja tworzy się w trakcie rozważań Najlepszej
Drużyny Świata na temat włóczących się dookoła kóz zombie
(naprawdę nic nie zażywaliśmy...), które mogłyby zarazić
Michalinę. I tak Michalina straszyłaby mnie nocą jeżdżąc
samotnie i piszcząc Hipciem. Jak prawdziwa koza zombie.
Wracam po Izerskiej Wyrypie do domu,
wioząc Michalinę na tylnym siedzeniu. I nagle przychodzi olśnienie.
Już wiem. To nie Rower Michalina. Takie imię pasuje do niej jak imię
Łukasz do pewnej dziewczynki.
Już wiem, że jedzie ze mną Koza. Koza Zołza. To imię chyba najbardziej oddaje jej charakter i moje nastawienie do niej. Niech i tak będzie. Wypowiadam imię na głos, a ona z tyłu tylko cichutko meczy z zadowolenia.
Drodzy państwo, przedstawiam, oto KOZA ZOŁZA!!!
Już wiem, że jedzie ze mną Koza. Koza Zołza. To imię chyba najbardziej oddaje jej charakter i moje nastawienie do niej. Niech i tak będzie. Wypowiadam imię na głos, a ona z tyłu tylko cichutko meczy z zadowolenia.
Drodzy państwo, przedstawiam, oto KOZA ZOŁZA!!!
Koza Zołza z jeźdźcem. |
Ubawiłem się! No, ale imię jest, nareszcie! Teraz to już nie ma żartów:)
OdpowiedzUsuń