Jednak pobiegłem! Wyglądało na to,
że sobie odpuszczę, byłaby to dosyć racjonalna decyzja w
zaistniałych okolicznościach. Ale kiedy ja ostatnio byłem
racjonalny?
Marudzenie.
Na początek trochę o tym, co
skłaniało mnie do rezygnacji. Po pierwsze choroba. Chociaż w sumie
nie choroba tylko przeziębienie. Co prawda lekarz dał trzy dni zwolnienia, zapisał jakieś
medykamenty, przeciwzapalne, przeciwgorączkowe (co ja, ebolę mam?)
i jeszcze jakieś coś do dmuchania do nosa, żeby katar nie spływał
do środka Jędrzeja, tylko tworzył dosyć zwarte, łatwo
wydmuchiwalne gluty. Sprytne. Poczytałem sobie ulotkę o działaniach
niepożądanych i według nich jedna na dziesięć osób używających
leku ma objaw w postaci krwawienia z nosa. Luzik, z nosa krwawiłem
zanim poszedłem do lekarza (i między innymi dlatego) więc nie na
mnie takie strachy. Głowa też mnie bolała wcześniej, więc
straszenie w ulotce, że częściej niż jeden przyjmujący na stu ma
taki objaw potraktowałem jak przedszkolne groźby: "bo powiem tatowi!".