Zostałem Supportem. A nawet „Official Supportem”. A Helena
została “official car”. No dobrze, Helena to trochę po znajomości i
nieoficjalnie, ale ja oficjalnie całkiem, chociaż również po znajomości. Ale za
to jakiej znajomości! Samego Krasusa Karkonoszmana, Człowieka z Żelaza,
Trójkołamacza… itd, przydomków nie zliczysz.
Dlaczego o tym piszę?
Chyba dlatego, że supportowanie w Karkonoszmanie było jest i
będzie, oprócz zbliżającego się debiutu w Triathlonie i oddalających się Mistrzostw
Polski w Skyrunningu na Biegu Marduły, najważniejszą imprezą tego sezonu. A
konkurencja jest poważna. O tym debiucie na tri myślę regularnie kilka razy w
tygodniu od jesieni. Z Mardułą, hmm… gdy mój udział zawisł na włosku, prawie
się z żalu popłakałem. Jednak Karkonoszman to zupełnie inna liga – nie mogę traktować
tego, jako startu, bo nie startowałem, nie ma mojego nazwiska na liście
uczestników. Nie musiałem steresować się przed startem, spinać pośladów na
podjazdach, dobywać resztek sił na podbiegu na Śnieżkę. A jednak czuję, jakby
sukces Krasusa, jego czasy na każdym etapie to były trochę moje czasy, pamiętam
je lepiej niż wiele wyników własnych startów z tego sezonu. Ba, pamiętam także
czasy Bo, którą supportował Wybiegany, i mimo, że to Wielkowyścigowa rywalka
Krasusa to dopingowałem ją z całych sił. Na marginesie, w Wielkim Wyścigu nie
chodzi przecież zupełnie o rywalizację, jeśli już, to tylko ze sobą.